Mamy czas wakacji, a to okazja do tego, by podróżować na całego. Jeśli podróże kojarzą się Wam z odwiedzaniem miejsc odległych i egzotycznych, mam książkę, która przekona Was, że wyjazdowa przygoda jest całkiem blisko, może kilkadziesiąt kilometrów od Was.
„Atlas miast Polski” to obrazkowa książka , trochę przewodnik, a trochę encyklopedia wiedzy, która w świetny sposób opowie Wam o polskich miastach. Przekonacie się, że nie trzeba jechać do Paryża, Berlina, Amsterdamu, czy Nowego Jorku. Swojsko brzmiące nazwy Szczecin, Gdynia, Malbork, Lublin to także zapowiedź przygody i podróżniczych wrażeń! Najpierw będziecie mogli odszukać je na mapie Polski, a później obejrzeć miasta na kolejnych rozkładówkach. Przedstawiono je w postaci planów, na których obrazkami przedstawiono najciekawsze atrakcje. Znane budowle, ciekawostki geograficzne, muzea, ale także festiwale i inne ciekawe zdarzenia, a nawet przysmaki, które możecie zjeść tylko tam – to wszystko macie w atlasie. Przeczytajcie z uwagą, a potem zachęćcie rodziców na wyprawę.
Archiwum kategorii: Polecamy
„Dzieci rewolucji przemysłowej” Katarzyna Nowak
W ubiegłym tygodniu Pani Krystyna polecała dzieciom „Piratów Oceanu Lodowego”, opowieść o dziewczynce, która wyrusza na poszukiwania siostry porwanej, jak setki dzieci przed nią, przez piratów.
Herszt piratów z tej mrocznej baśni potrzebuje dzieci do kopalni diamentów: ich małe ciała i zręczne ręce okazują się tam nie do zastąpienia. Uspokojeni dobrym zakończeniem zatrzaśniemy okładkę i niestety – zdamy sobie sprawę, że dzieci naprawdę pracowały i marły w kopalniach. Opowiada o tym Katarzyna Nowak w przejmującej książce „Dzieci rewolucji przemysłowej”.
Kiedy rozpoczęła się rewolucja przemysłowa, potrzeba było niesłychanie wielu rąk do pracy w kopalniach węgla i fabrykach. Oczywistym pomysłem było wykorzystanie dzieci, którym nie trzeba było płacić, na przykład sierot i podrzutków. Nikt nie dbał o minimalny wiek – w fabrykach pracowały już sześcioletnie maluchy. Godzin pracy też nikt nie liczył : dzieciom nakazywano pracę po 12 godzin na dobę, w istocie harowały po 15 godzin. Były katowane. Głodowały. Okaleczone przez nadzorców i w wypadkach – pozostawiano na śmierć, bo znacznie mniej opłacało się leczyć niż pojechać po świeżą porcję małych pracowników.
Autorka zebrała pamiętniki i relacje dzieci, które doczekały dorosłości albo po prostu opowiedziały o sobie inspektorom wizytującym fabryki. Jedna z takich relacji, wspomnienia Roberta Blincoe, wstrząsnęła sumieniem Anglii i przyczyniła się do zmian w prawodawstwie na korzyść dziecięcych pracowników.
Mieszkał wówczas w Anglii pewien rozgorączkowany młody pisarz, który znał od podszewki świat nieludzkiej nędzy i harówki. Był nim Charles Dickens, którego historia Roberta Blincoe zainspirowała do stworzenia postaci Oliwera Twista.
Dickens znał zresztą to wszystko z autopsji: w dzieciństwie sam pracował w fabryce, a jego rodzina siedziała w więzieniu za długi. Świat dziecięcej nędzy był tuż obok. Pucybuci, sprzedawcy kwiatów, mali kominiarze, pomoce kuchenne, dziecięce prostytutki – wszystko to można było omijać wzrokiem, jednocześnie szeroko dyskutując o moralności proletariatu. Potrzeba było dziennikarskich lub pisarskich interwencji, żeby zmienić rzeczywistość.
Uwierzycie Państwo, że dopiero w 1908 roku, po stu latach horroru, powstał Childrens Act, czyli ustawa zabraniająca małym dzieciom pracy w niektórych środowiskach?
„Zwierzęta, które zniknęły”
Uwaga uwaga! Poszukiwana osoba, która pomoże odnaleźć zwierzęta, które zniknęły. Poszukiwanie nie będzie polegało na bieganiu po ulicach i nawoływaniu, ani nawet na rozklejaniu ogłoszeń na słupach i murach. Wymagana będzie cierpliwość, skrupulatność, delikatność i zdolność odróżnienia zwykłego kamienia od skamieliny. Zwierzęta, których szukamy, zniknęły bardzo dawno temu. Jeśli obiły Ci się o uszy takie słowa jak jura, kreda czy plejstocen, jeśli na hasło pterodaktyl spoglądasz w niebo, a myśląc o argentynozaurze szukałbyś jego łba ponad dachami bloków, to przydasz się nam, bo masz zadatki na paleontologa, czyli badacza pradawnych zwierząt. Z pokazywanym przeze mnie atlasem uporządkujesz swoją wiedzę o tym, które zwierzę od jakiego pochodzi, gdzie na świecie szukać muzeów wymarłych zwierząt, jakie żywe skamieliny możemy oglądać dziś. Dowiesz się też, że wymieranie zwierząt wcale się nie zakończyło, więc możesz być nie tylko paleontologiem, ale i obrońcą zwierząt. A jeśli lubisz rysować albo pisać historie, narysuj lub opisz nam zwierzę z prehistorii, które mógłbyś odkryć albo współczesne, które możesz uchronić przed wymarciem.
„Zaginiony kontynent” Bill Bryson
Czy pamiętacie Państwo Billa Brysona który wybrał się sie w Apallachy ze swoim przyjacielem Katzem, co zaowocowało „Piknikiem z niedzwiedziami”? Otóż na długo przed tym zanim Bryson, ten niewierny syn Ameryki, porwał się na szaleńczo trudny apallachijski pieszy szlak, odbył podróż po rodzinnym kraju tak, jak przystoi, czyli samochodem. „Zaginiony kontynent” to w istocie jego pierwsza książka podróżnicza. Po śmierci ojca Bill ruszył w podróż szlakiem wspomnień z dzieciństwa. Przypomniał sobie, jak tato rok w rok pakował rodzinę i wyruszał na Wielka Wyprawę. I tylko ktoś kompletnie nieznający Billa Brysona pomyślałby, ze może z tego podróżowania wyjść sentymentalna ballada o pięknej Ameryce. Po pierwsze same wyprawy z tatkiem były bardziej osobliwe niż miłe. Bryson Senior oszczędzał na wszystkim i bywał nadmiernie nerwowy. Owe wyprawy dla chłopca oznaczały noclegi w niedrogich motelach, niewyszukane restauracje i oszczędnie wydzielaną rozrywkę w koszmarnie tandetnych, a tak ukochanych przez dzieci parkach rozrywki, ale przede wszystkim nużące nieskończone godziny jazdy. Po drugie, poszukiwanie serca Ameryki, bijącego na prowincji, okraszone jest typowym dla Brysona, zgryźliwym humorem. Nieprecyzyjnie się wyraziłam, w przypadku Brysona śmiech to nie przyprawa, a raczej sposób, w jaki ogląda świat: trzeźwo, satyrycznie, ale nie bez ujmującej zadumy i chwil szczerego zachwytu. Czy to nostalgia i uczestniczenie w zbiorowym micie namalowały mu tę niby utraconą, a tak naprawdę nieistniejącą arkadyjską Amerykę małych miasteczek czy kraj rzeczywiście tak się odmienił, zbrzydł, skomercjalizował? Opowieść o włóczędze przez trzydzieści sześć stanów jest tak barwna, że szczerze Państwa zachęcam do poznania jej.
„Kobra” Katarzyna Wasilkowska
Właśnie rozpoczęły się wakacje, gdy Tomek dowiedział się, że ma spędzić miesiąc na wsi. Na wsi?- zapytał zdumiony. Tak, u babci- spokojnie odpowiedziała mama. Zawsze chciał mieć babcię, a najlepiej dziadka. Marzył o tym, ale gdy zapytał o to tatę, ten odpowiedział: „Niektórzy nie mają dziadków. Ty nie masz, kropka.” Mamy nawet nie pytał, nie było po co. Mama wychowała się w domu dziecka i wszystkie wspomnienie z dzieciństwa były dla niej jedną wielką raną. Nie rozmawiało się o tym. Po wypadku, w którym ojciec stracił życie a Tomek nogę, babcia złożyła im wizytę i zaprosiła wnuka do siebie. Wsiadł do pociągu bez entuzjazmu, spodziewając się najgorszego. Zostawił w Gdańsku mamę, młodszą siostrę, która wyposażyła go w sympatyczne bazgrołki na drogę, no i kolegów. Na Dworcu Centralnym w Warszawie czekała na niego babcia. Do Dębowego Borku jechali już razem starym, ciemnozielonym Tico. Babcia prowadziła ostrożnie. Nie lubiła miasta. Nie była pulchną rumianą staruszką. Wyglądała raczej jak stara Indianka. Była wysoka i koścista. Siwe, długie włosy zaczesane miała prosto do tyłu i spięte klamrą. Jej słowa były miękkie, a zdania twarde. Rozmowa nie kleiła się – jeszcze długo. Zamieszkał w pokoju pełnym książek, w myślach zastanawiał się, czy był to kiedyś pokój jego taty? Dalego później zdobył się na odwagę, aby zapytać na głos o tatę.
Tymczasem we wsi działy się bardzo dziwne rzeczy. Jakiś tajemniczy jeździec stał na straży prawości i moralności. Brał w obronę pokrzywdzonych i słabych. Przeciwstawiał się bogatym i dobrze umocowanym społecznie i politycznie drapieżcom. Babcia Tomka miała z nim coś wspólnego, ale co, dowiecie się sami gdy przeczytacie tę książkę.